czwartek, 23 grudnia 2010

Powrót legendy

Kilkanaście lat temu, na początku lat dziewięćdziesiątych, po kilka razy w roku odwiedzałem Jezioro Żarnowieckie. To wielkie, położone blisko morza rynnowo wytopiskowe jezioro przez całe lata było dla mnie synonimem szczupakowego eldorado. Tam właśnie Paweł Piwowarski z Dębek uczył mnie łowić szczupaki na sztuczną muchę. Na początku lat dziewięćdziesiątych złowienie kilku trzy-, czterokilowych sztuk nie przedstawiało specjalnego problemu.
Później o Żarnowcu jakby trochę zapomniałem, bo przez lata szukałem szczupaków w najróżniejszych akwenach Szwecji, Finlandii i Litwy. Z każdym rokiem moja miłość do jeziora nieco przygasała.
O jeziorze nigdy nie zapomniałem. Podczas wizyt nad swą ulubioną pstrągową rzeką – Redą, swoim przyjaciołom zadawałem zawsze to samo pytanie: "Co słychać na Żarnowieckim?". W odpowiedzi słuchałem opowieści o tym, jak to Żarnowiec "poddawał się" sieciom spółki rybackiej. Nadmierne odłowy, trałowanie jeziora "na dwie zmiany" spowodowało, że drapieżniki uciekały ze swych odwiecznych rewirów i przepadały gdzieś w przejrzystych toniach jeziora. Owszem, duże i bardzo duże ryby (120–130 cm szczupaki nigdy nie były tu rzadkością) nawet w trakcie największej rybackiej ekspansji wędkarzom zawsze się przydarzały. Jednak prawdziwe szczupakowe łowy, czyli zacięcie kilku 2–4-kilogramowych szczupaków dziennie (co na początku lat dziewięćdziesiątych na Żarnowcu było normą), odeszły w zapomnienie.
Na szczęście dla wody w 2008 roku jej zarządca z ramienia państwa – RZGW w Gdańsku, w końcu wypowiedział umowę łupieżcom ze znanej w Pomorskiem spółki rybackiej. Skutek był taki, że po zaledwie roku bez sieci żarnowieckie szczupaki i okonie odrodziły się, odzyskując swe dawne rewiry.
Kiedy w tym roku na trociach nad Redą spotkałem Krzyśka Chmielewskiego  z Wejherowa i zadałem mu tradycyjne pytanie, otrzymałem taką oto odpowiedź: "Przyjedź. Pomieszkamy na »Wichrowym wzgórzu«. Połowimy!".
No i przyjechałem do Wejherowa. Zaraz zjawiliśmy się w Lubikowie, gdzie znajduje się "posiadłość" Larego – "Wichrowe wzgórze". Wykupiliśmy jednodniowe licencje (cena 10 zł). Przedtem jeszcze był przegląd sprzętu. Na wodzie znaleźliśmy się koło południa.
Niestety, na jeziorze panował prawdziwy sztorm. Wiał bardzo silny wiatr z północnego zachodu (w porywach szkwały dochodziły do 30 m na sekundę). A jakby atrakcji było mało, co jakiś czas moczył nas zimny, przyniesiony znad Skandynawii deszczyk. Należało się przebić przez fale pod zachodni brzeg, w okolice ujścia Bychowskiej Strugi, na łowiska znane mi znakomicie sprzed około 18 lat. Znajduje się tam porośnięty moczarką i kępami rdestnicy blat głębokości około 4 m. Właśnie ów blat przed laty był i znów jest prawdziwym matecznikiem szczupaków.
Tylko powiedzcie, jak zmusić szczupaki do brania na normalne szczupakowe przynęty, gdy temperatura powietrza w ciągu jednego dnia, a w zasadzie w ciągu kilkunastu godzin, spada z 30 do zaledwie 10 stopni Celsjusza? Na nic zdały się moje fantastycznie pracujące i w normalnych warunkach łowne, bezsterowe jerki "Salmo", "Dorado", "Siudaki". Dużych szczupakowych gum i woblerów także nic nie chciało dotknąć. Dopiero gdy na wędkę założyłem jedynego zawieruszonego w szczupakowym pudełku, 4-centymetrowego czarnego "Horneta", coś zaczęło się dziać.
Najpierw zameldował się 25-centymetrowy okonek, chwilę później wymiarowy 50-centymetrowy szczupaczyna.
Lary łowił na nieduże, jasne kopyta. U niego też pojawiły się nieduże, ale wymiarowe szczupaki. Niestety, siła wiatru była tak wielka, że Ryśkowej łajby w miejscu nie były w stanie utrzymać nawet dwie dość pokaźnych rozmiarów kotwice. W takich warunkach złowienie przeze mnie dwóch szczupaczków i kilku okoni oraz sześciu szczupaków i kilku okoni przez Larego uważam za spory sukces, który zawdzięczam świetnej znajomości jeziora mojego przewodnika.
Jakie więc wnioski możemy wyciągnąć z tego krótkiego wypadu? Pierwszy i najważniejszy – uroczyście oznajmiam, że szczupaki i okonie w Jeziorze Żarnowieckim znowu są i dają się łowić! Z tego, co wiem, od sierpnia 2010 roku gospodarzem jeziora będzie gmina Gniewino, która wygrała na nie przetarg. Mam nadzieję, że znający się na turystyce pan wójt udostępni na rozsądnych zasadach jezioro wędkarzom. Ograniczy chęci pożerania rybiego mięsa, wprowadzając rozsądne wymiary i limity ilościowe (np. 1–2 szczupaki o wymiarze od 55 do 80 cm i 10 okoni od 20 do 35 cm dziennie).

wtorek, 26 października 2010

Korfu - wędkarski raj

Poznałem kawałek świata, w którym dostrzegłem odrobinę prawdziwego raju. Na dodatek wędkarskiego! Bo jak nazwać miejsce, w którym wędkowanie przypomina raczej sprawdzanie wędkarskiego refleksu i zabawę w to, kto pierwszy z atlasem w ręku rozpozna gatunek złowionej ryby? Jak nazwać miejsce, w którym podstawę kuchni stanowią ryby, owoce morza, doskonała oliwa i cudowne w smaku wina? Jeżeli dodamy do tego, że ludzie, których tam poznamy, będą jednymi z bardziej życzliwych ludzi na ziemi, to do określenia "raj" temu miejscu praktycznie niczego nie brakuje.
Miejscem, które chciałbym opisać, jest wyspa na Morzu Jońskim – Korfu. Stolicą wyspy jest miasto Korfu (druga nazwa Kerkyra), w którym znajduje się jedyne lotnisko. Sama wyspa nie jest duża. Obwód to nieco ponad 217 km.
Jednak to, co nas, wędkarzy, interesuje najbardziej, to linia brzegowa. Podobno występuje tu ponad półtora tysiąca zatok i zatoczek oraz tyle samo dziewiczych plaż (w tym wiele dostępnych tylko z morza).
Na Korfu występuje klimat śródziemnomorski z dwiema porami roku: suchą od marca do października oraz deszczową od listopada do lutego. W porze suchej temperatury średnie to ok. 25 stopni, deszcze praktycznie nie padają, ale wilgotność powietrza jest tak przyjazna, że cały dzień wędkowania w korfijskim słońcu nie męczy.
Po kilkugodzinnej rozmowie z pracownikami czegoś w rodzaju "patrolu ochrony przyrody" dowiedziałem się, że wędkowanie nie podlega jakimś specjalnym obostrzeniom, oprócz połowu gatunków chronionych i połowu kuszą na terenie kąpielisk. Nie wolno także przenosić uzbrojonej kuszy oraz nie wolno męczyć złowionych okazów. Poza tym nie ma specjalnych opłat za możliwość wędkowania, nie ma też wyznaczonych pór doby, w których nie można byłoby wędkować.
Łowić możemy praktycznie wszędzie. Z przybrzeżnych skałek, zabudowań portowych, łodzi, statków, a nawet z prywatnych hotelowych plaż. Nikt nie zareaguje inaczej niż uśmiechem i dobrym słowem. Na przykład kiedy wędkowałem w marinie na zachodnim brzegu wyspy, miejscowy rybak, widząc moje próby umieszczenia zestawu pomiędzy łodziami, zaproponował, abym wszedł na pokład jego łodzi i zwiększył zasięg rzutu. Łódź była praktycznie nowa, właściciel pozwolił mi korzystać bezpłatnie z całego jej wyposażenia, łącznie z w.c. i zimnymi napojami! Bardzo dziękuję Ci za to Spirydionie! Tak właśnie na imię miał ów Grek (na marginesie – ok. 60% męskiej części mieszkańców Korfu ma na imię Spirydion od imienia patrona wyspy św. Spirydiona).
Wędkowanie na Korfu można podzielić na trzy rodzaje: wędkowanie z plaży, wędkowanie z zabudowań hydrotechnicznych (mariny, falochrony, pomosty itp.) oraz wędkowanie z łodzi. Osobiścienajwięcej czasu poświęciłem pierwszym dwóm dziedzinom. Z mojego hotelu do plaży, z której mogłem łowić, miałem około 15 m,a byli szczęśliwcy, którzy mogli spokojnie łowić z tarasu swego pokoju. Łowienie z plaży jest podobne do naszego bałtyckiego "surf castingu" z jedną, zasadniczą różnicą – wędek nikt nie stawia tam na podpórkach. Dolnik wędziska cały czas trzyma się w dłoniach i co kilka sekund wykonuje się energiczne "podcięcia", nie wykonując ruchów kołowrotkiem. Zestawy są cały czas napięte, gdyż prądy wody wybierają luz żyłki. Brania są tak zdecydowane, że nie sposób ich przegapić.
Wędziska mają zazwyczaj ok. 4 m długości, z jaskrawymi szczytówkami. Kołowrotki bardzo duże, nawet jak na wędkarstwo morskie. Ważne jest też to, że nie widziałem, aby ktokolwiek stosował plecionki. Nawet w ogromnych morskich "betoniarkach" nawijane są żyłki o średnicy od 0,40 mm do 1 mm. Zawsze w bardzo jaskrawych kolorach. Fakt ten bardzo mnie zaskoczył, ponieważ przejrzystość wody sięga kilkunastu metrów. Jednak rybom to nie przeszkadza.
Zestawy końcowe zbudowane są tak, że kończy je ciężki ołów, zawsze z krętlikiem i agrafką. Przynęty nanizane są zazwyczaj na dwa haki umieszczone na dwóch bocznych trokach. Wielką niespodzianką były dla mnie przynęty. Z plaży łowiono głównie na rybie wnętrzności i pojedyncze odnóża ośmiornic, które nieodpłatnie możemy otrzymać praktycznie w każdej tawernie. Wystarczy zapytać kelnera lub kucharza o "octopus for fish" i otrzymamy porcję przynęty. Jednak znacznie częściej spotkamy specyficznych wędkarzy. Gdy patrzymy na nich z pewnej odległości, mamy wrażenie, że przygotowują sobie orzechową ucztę, rozbijając kamieniem orzechy na deskach z oliwnego drewna. To tylko złudzenie. Wędkarze ci miażdżą wcześniej wyłowione z wody skorupiaki, które możemy znaleźć na każdej ścianie i słupie znajdującym się w wodzie. Skorupiaki te są pozbawiane skorup i nadziewane na haczyk. To najbardziej powszechna przynęta na praktycznie wszystkie gatunki.
Dużo czasu poświęciłem też wędkowaniu z zabudowań portowych. Tu stosowane są zazwyczaj wędki spławikowe, zarówno te wyczynowe, jak i zwykłe odległościówki. Na początku bardzo denerwowało mnie to, że przynęta była widoczna nawet na 6–8 mpod wodą. Nieprzyzwyczajony do takiej przejrzystości, zamiast patrzeć na spławik, polegałem na własnym wzroku, który fałszował obraz brań. Dosyć dużo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do ignorowania ryb pływających tuż pod moimi nogami i reagowaniem na przytopienie spławika.
Wędkując z zabudowań hydrotechnicznych, musimy nęcić. Zanętę stanowi głównie mleko w proszku, pieczywo, piasek i wszelkie resztki ze skorupiaków i innych owoców morza. Te ostatnie są rozcierane z piaskiem, łączone z pieczywem i mlekiem w proszku i w formie płaskich dysków wrzucane w pobliże spławika, z uwzględnieniem prądów wody. Zanęta taka bardzo mocno smuży. Zapach skorupiaków potęguje efekt wabiący.
A wędkowanie z łodzi? Nawet w stolicy wyspy nie znajdziemy ogłoszeń typu "wędkarskie wyprawy na pełne morze". Jednak wystarczy wejść do jednego ze sklepów ze sprzętem wędkarskim i zapytać, czy właściciel nie płynie dziś na ryby, a od razu któryś z klientów z uśmiechem posłuży nam "pomocą". Można też wyjść na nabrzeże portowe i wprawnym okiem poszukać na łodziach mocowań do wędek przy relingach. Wtedy tylko wystarczy zapytać, czy można popłynąć razem na ryby. Nie warto zaczynać od propozycji zapłaty. Wtedy nikt nas nie zabierze. Zapłacimy po powrocie. Dwadzieścia euro to stanowczo zadowalająca kwota. Zadowala i nas, i naszego armatora.
Naszymi głównymi zdobyczami, które następnie możemy skonsumować, będą nieco kosmicznie wyglądające ryby w kolorze "pomarańczowe fluo", których greckiej nazwy nie sposób powtórzyć, a po angielsku brzmi ona podobnie do "scorpio fish". Często możemy też złowić niewielkie ryby wielkości dużych uklei, które są miejscowym przysmakiem. Rybki te noszą nazwę „"gawros". Małe rybki obtoczone w mące, smażone na głębokim tłuszczu, podawane bez zbędnych dodatków z sokiem z dopiero co zerwanej cytryny – palce liza

poniedziałek, 4 października 2010

Jezioro Inulec


W czasie mojej wyprawy  mile mnie zaskoczyło. Jako jedno z nielicznych jezior w tym rejonie Mazur okazało się świetnym łowiskiem szczupaków. Wprawdzie łowione ryby rzadko przekraczały 2,5 kg, ale obfitość brań sprawiła, że tegoroczne otwarcie sezonu zapamiętam jako szczupakowe eldorado.
Jezioro Inulec położone jest kilka kilometrów na zachód od Mikołajek, przy szosie wiodącej do Mrągowa. Nad jego brzegami odnajdziemy miejscowości Zełwągi, Inulec i Śmietki. To akwen średniej wielkości o powierzchni 178 ha i głębokości maksymalnej do 10 m.
Moją uwagę przykuły znajdujące się na jeziorze wyspy, podwodne górki oraz przybrzeżne wypłycenia, licznie występujące przy zachodnim brzegu i w rękawie wschodnim. Z planem batymetrycznym w ręku i echosondą zainstalowaną w łodzi poznałem większość tajemnic zbiornika w ciągu kilku godzin.
Szerokie i językami daleko wkraczające w wodę trzcinowiska, bujne łany rogatka, moczarki, gdzieniegdzie poletka grążeli i babki oraz kolonie rdestnicy stwarzają doskonałe kryjówki dla żyjących w jeziorze drapieżników. Poniżej roślin dno miejscami jest twarde, ale nie wszędzie nadaje się do stosowania zestawu z bocznym trokiem, gdyż do twistera ciągniętego przy dnie często przyczepiają się porosty i fragmenty rogatka.
Zresztą do okoni, osiągających w tym zbiorniku podobno przyzwoite rozmiary, ani ja, ani towarzysze moich wypraw nie mieliśmy szczęścia. Krzysztof, łowiący na boczny trok z malutkim twisterem, jedynie potwierdzał skubnięcia drobnych okoni, a Marek, który uwielbia sprawdzać każde łowisko delikatnym zestawem wzdręgowym, złowił na minipaprochy kilkanaście sztuk mierzących od 10 do 15 cm. Szybko stało się jasne, że tylko szczupaki mogą podreperować nasze morale.
Chłodny początek maja i lodowata woda skłaniały do poszukiwania zębaczy w płytszych partiach jeziora. Nie myliliśmy się, na głębokości od 3 do 8 m nie mieliśmy żadnych brań, choć pokusa na zmierzenie się z „metrówką” była duża. Nie mogłem patrzeć obojętnie na leżące w wielkim pudle sprawdzone w bojach kilkunastocentymetrowej długości pływające woblery, które w pierwszych dniach maja już nieraz przyciągały uwagę dorodnych szczupaków. Ale tym razem przemykały w toni bez wzięcia.
Po krótkim rekonesansie wokół wysepek i gwałtowniejszych uskoków dna skierowaliśmy łódź na podwodne łąki położone przy cyplu obok miejscowości Zełwągi. Słońce co chwilę przebijało się przez szybko pędzące chmury, wiatr lekko marszczył wodę. Zakotwiczyliśmy na trzech metrach, przed nami rozciągały się rzadko rosnące kępami trzciny, pojedyncze rdestnice, kłęby rogatka i moczarki. Łowisko czepliwe, ale obiecujące.
Na brania długo nie czekaliśmy. Po kilku minutach na rippery i kopytka holowaliśmy pierwsze wymiarowe sztuki. Hitem początku sezonu okazał się jednak Salmo Slider, 10-centymetrowy model tonący imitujący płoć. Przynęty posyłaliśmy w sam środek zielska na mocnej plecionce i fluorocarbonowym przyponie o wytrzymałości 10 kg. Można powiedzieć, że stosowaliśmy zestawy dające sobie radę z większością roślinnych zaczepów. Dzięki temu nie płoszyliśmy ryb, nie wpływaliśmy w łowisko, aby odhaczać uwięzione w trzcinach przynęty. Slidery tak spodobały się inuleckim szczupakom, że w ciągu niespełna godziny doholowaliśmy do łodzi dziesięć ryb mierzących od 50 do 65 cm. Większość wróciła z powrotem do wody. Byliśmy w szoku. Po prostu Szwecja...
Rankiem Marek wyprawił się na położony niedaleko od szosy pomost. Padał drobny deszcz. Zanęcił granulatem, którego nazwy nie pozwala mi podać, rozwinął feedera z delikatną szczytówką i posłał do wody uzbrojoną w leszczowy haczyk świeżutką dendrobenę. Rozmawialiśmy wcześniej, że rokowania są słabe, bo zarówno leszcz, jak i płoć szykują się do tarła albo właśnie je odbywają.
I rzeczywiście nic nie brało. Byłem z siebie dumny, że nie dałem się namówić na poranną deszczową zasiadkę. Mimo wszystko Marek poradził sobie z leszczami. Po dwóch godzinach ślęczenia na deszczu złowił kilogramowy okaz. Co ciekawe, ryba nie zassała robaka. Przechytrzył ją na swoją wzdręgówkę, czyli na spinning!
Po południu wyjrzało słońce i znów byliśmy na łodzi. Odwiedziliśmy płycizny leżące w południowych i wschodnich rejonach jeziora, ale nie było oczekiwanej euforii. Brania a jakże były, ale holowane szczupaki rzadko przekraczały 40 cm, mimo że zamoczyliśmy większość zabranych na łódź przynęt. Po drodze spotkaliśmy wędkarzy na łódce – barce, zresztą bardzo wygodnej do spinningowania. Potwierdzili, że pierwszomajowe święto było rewelacyjnym dniem na szczupaka. W sumie wyholowali kilkanaście sztuk, łowili je głównie na jasne gumy. Ryby nie odbiegały wielkością od łowionych przez nas trofeów.
Postanowiliśmy jeszcze raz sprawdzić nasze wyborne łowisko. Rano kręciło się tam kilka łodzi, więc je ominęliśmy. Gdy tylko w ruch poszły Slidery, wszystko zaczęło się od nowa. Przyciągaliśmy do łodzi szczupaka za szczupakiem, większość mierzyła około 55 cm. Dosyć. Wystarczy. I tak wszystkie wypuszczamy. Niech rosną i cieszą oko innych wędkarzy.


INFORMACJE
Gospodarzem jeziora jest Gospodarstwo Rybackie „Mikołajki” Sp. z o.o. z siedzibą w Mikołajkach przy ul. Mrągowskiej 14, tel. (87) 421-63-32. Wędkowanie jest dozwolone w porze dziennej, tj. od wschodu do zachodu słońca. Letni sezon wędkarski trwa: z brzegu od 1 kwietnia do 30 listopada, z łodzi od 1 czerwca do 31 października (w maju za dodatkową opłatą).
Dzienne limity połowu: sieja, węgorz, sandacz, szczupak, sum, karp
– 5 sztuk łącznie. Zabrania się połowu ryb metodą trollingową i kuszą.
Ceny zezwoleń: cały sezon z brzegu – 190 zł; 30 dni – 120 zł;
14 dni – 95 zł; 7 dni – 80 zł; 3 dni – 45 zł; 1 dzień – 18 zł. Wędkowanie z łodzi (w tym spinning): cały sezon – 300 zł; 30 dni – 150 zł; 14 dni – 120 zł; 7 dni – 90 zł; 3 dni – 60 zł; 1 dzień – 21 zł.


Uwaga! Zezwolenia ważne są na 12 jezior Gospodarstwa: Orle, Ołów, Ławki, Tałty-Ryński, Tałtowisko, Inulec, Jorzec, Głębokie, Płociczno, Zełwążek, Bełdany i Mikołajskie. Nie ma cennika na jedno jezioro.

niedziela, 26 września 2010

Przepraszam za tak długi okres nie dodawania kolejnych postów ale miałem kłopoty zdrowotne, lecz już za parę dni postaram się dodać kolejny post :) 

dziękuje i przepraszam za utrudnienia :)

sobota, 5 czerwca 2010


Wkra jest zaliczana do rzek średniej wielkości, ma długość 249 km i całkowitą powierzchnię zlewni 5322 km2. Wypływa z obszarów bagiennych w pobliżu Nidzicy i, płynąc w kierunku południowo-wschodnim, uchodzi do Narwi. Największe przepływy występują w marcu i kwietniu. Tych kilka podstawowych informacji encyklopedycznych z pewnością przyda się tym, którzy o Wkrze słyszeli dotąd niewiele.
Z wędkarskiego punktu widzenia rzekę można podzielić na trzy zasadnicze odcinki: górny i środkowy, które są łowiskami całorocznymi, oraz dolny, atrakcyjny przede wszystkim w czasie wiosennych wędrówek tarłowych i „zasilany” rybami z Narwi. Właśnie ten ostatni jest najpopularniejszy (także ze względu na bliskość Warszawy), co nie znaczy, że najlepszy pod względem wędkarskim. Jego wadą jest silna presja, która sięga mniej więcej do Bolęcina. Powyżej rzeka jest już znacznie mniej uczęszczana i można ją uznać za ciekawe łowisko całoroczne. Odcinek, który Państwu zaprezentuję, rozciąga się pomiędzy 90 a 150 kilometrem rzeki (licząc od ujścia). Chciałbym się przy tym skoncentrować na kilku zróżnicowanych odcinkach ze względnie łatwym dostępem, położonych w zasięgu 2 godzin jazdy samochodem z Warszawy. Gwarantuję, że pływają tam ryby godne każdej wędki i nie jest ich wcale tak mało...
Naszą wyprawę zaczniemy w okolicach miejscowości Poniatowo niedaleko Żuromina (przy drodze na Rypin). Ciekawe miejscówki znajdują się na tym odcinku zarówno powyżej mostu (w stronę Brudnic, gdzie rzeka znacznie spowalnia – to dobre łowisko, choć trochę „nierzeczne”), jak i poniżej – i to na znacznie dłuższym fragmencie. Co ciekawe, aż do Strzeszewa nie ma tam wygodnych dojazdów do Wkry i jest ona stosunkowo mało penetrowana. Ma typowy charakter średniej rzeki nizinnej, jest uregulowana, ale zachowuje znaczny stopień rozwinięcia linii brzegowej. Szczególnie godne polecenia są łuki meandrów na brzegach wklęsłych, gdzie tworzą się głębokie rynny (przy wyższych stanach wody ponad 2 metry). Nietrudno znaleźć tam dogodne stanowiska nie tylko do przystawki, ale nawet do przepływanki – i to w miesiącach letnich. Nie wiem, z jakich przyczyn, ale Wkra zarasta w sposób możliwie „ludzki” i można namierzyć w niej w miarę czyste rynny. W ichtiofaunie dominuje płoć, liczny jest jelec, zdarzają się klenie i jazie, choć niezbyt imponujących rozmiarów. Godne uwagi są drapieżniki, zwłaszcza szczupaki, które osiągają nawet 70–75 centymetrów, oraz okonie. Wkra jest zasobna w bezkręgowce i drobnicę, więc występują w niej nawet 40-centymetrowe „pasiaki” (choć oczywiście nie na każdym zakręcie).
Odcinek od Strzeszewa do Bieżunia radzę sobie odpuścić, choć także trafimy na nim na kilka miejsc wartych grzechu. Wędkarze lubiący terenowe wyzwania powinni jednak ruszyć dalej w dół rzeki, w kierunku Radzanowa. Rzeka jest tam znaczniemniej dostępna, otaczają ją tereny podmokłe, ale możliwe do sforsowania poza okresem silnych wylewów. Odcinek ten to może nie królestwo, ale księstwo większych kleni – jest ich tam naprawdę sporo i dają się łowić zarówno na przynęty naturalne, jak i sztuczne (metodą spinningową i muchową). Oprócz tego rybostan jest podobny do tego, który występuje 10–15 kilometrów wyżej. W okolicach osady Drzazga natrafimy na kilka niewielkich starorzeczy, które wyglądają dość obiecująco, choć przyznam, że nigdy w nich nie wędkowałem. Odcinek poniżej Drzazgi znów radzę odpuścić – sceneria nie ta, a ryb nie za wiele. Najlepiej od razu dojechać do Strzegowa i bezpiecznie zaparkować samochód przy zajeździe „Sunset”. To doskonały punkt wypadowy do penetracji Wkry zarówno w górę, jak i w dół. Polecam ten drugi wariant, gdyż do mostu w Unierzyżu rzeka ma tam charakter zbliżony do natury, z wręcz podręcznikowymi miejscówkami dla miłośników różnych metod wędkowania. Szczególnie atrakcyjna jest wiosną, przy wysokim stanie wody. Radzę ją wówczas penetrować z prawego brzegu (bliższego szosie Warszawa – Gdańsk i parkingowi przy „Sunsecie”), co zawsze jest zresztą wariantem wygodniejszym. Jedyny minus to dość silna presja wędkarska, choć daleko jej do tego, co dzieje się nad Wkrą choćby na łąkach koło Pomiechówka. A ryby? Cóż, rewelacji nie obiecuję – kleń i jaź średnio liczne i rzadko okazowe, płocie jak płocie, okonie jak okonie...
Natomiast znowu zaskakują szczupaki – w dobie recesji tego gatunku występują dość licznie i nie są wyłącznie podrostkami. Zresztą generalnie – skoro mowa o drapieżnikach – polecałbym strzegowski odcinek Wkry miłośnikom spinningu. Wędkowanie tą metodą jest tam wyjątkowo urokliwe, gdyż liczba miejscówek wymagających zastosowania różnych wariantów technicznych jest naprawdę spora. Poza tym łowiąc na tym fragmencie doskonale dostrzegamy, jaką krzywdę potrafi wyrządzić rzekom regulacja – mamy wszak w pamięci uregulowane górne odcinki i nagle trafiamy w zupełnie inny świat. No, może mikroświat, bo bliskość szosy nie pozwala zapomnieć o cywilizacji.

sobota, 22 maja 2010

Soliński zbiornik zaporowy ma powierzchnię 2132 ha przy średnim piętrzeniu. Maksymalna wysokość piętrzenia wynosi aż 82 m, co dowodzi dużej głębokości zbiornika. Okręg krośnieński PZW zarybia zalew sieją, trocią jeziorową, szczupakiem, sandaczem, świnką, boleniem oraz karpiem. Dopływy zbiornika zarybiane są ponadto pstrągiem potokowym

Uważałem, że w Zalewie Solińskim najwięcej jest okoni i płoci. Kiedy obserwuję wodę za pomocą podwodnej kamery, moje domysły się potwierdzają. Okonie widzi się nawet na głębokości 25 m, ale tylko drobne. Te duże zawsze stoją na mniejszych głębokościach, a wiosną nawet całkiem płytko. Dwa lata temu obserwowałem w monitorze dwa sandacze długości około 0,5 m każdy stojące na głębokości 
2 m. Obok płetwami wachlował się okoń większy od nich. Wyglądał jak karp – szeroki, garbaty. Musiał mieć rzynajmniej 2,5 kg.



          Na „swoje” wielkie okonie trafiłem zupełnie przypadkowo, wracałem łodzią z nocnych połowów, zaczynało świtać. Przepływałem właśnie przy brzegu wyspy, kiedy przed dziobem łodzi zauważyłem pod wodą okonia. Dużego okonia. Podpłynąłem na tyle blisko, że nawet zauważyłem ogon innej ryby wystający drapieżnikowi z pyska.
Okoń oczywiście zniknął w głębinie, a ja już następnego dnia byłem w tym miejscu z żywcem. Bez efektów. Oranie wody przynętami spinningowymi też zdało się na nic. Cudowną przynętą okazały się stare, poczciwe rosówki.

Łowiłem tuż przy brzegu wyspy, przy skałach, gdzie głębokość wynosi około 30 m. Grunt miałem nastawiony na 2–3 m, na haczyku rosówkę i tą metodą, na „wisielca”, złowiłem kilka okoni powyżej 2 kg każdy. Największy ważył 2,86 kg . Cały dzień kryły się gdzieś w skałach, a pod powierzchnią buszowały tylko wczesnym świtem i tylko wtedy brały. I oczywiście tylko na rosówkę.
Uważam, że rosówki mają zapach wyjątkowo dla ryb atrakcyjny, bo łowiłem na nie również węgorze, takie po 2–3 kg. Brały tuż pod powierzchnią, czyli musiały do przynęty wypływać z większych głębokości. A może po prostu polowały na ukleje?
Wracajmy jednak do okoni. W Zalewie Solińskim pływa niejedna rekordowa ryba tego gatunku. Właśnie na taką polowałem.Widziałem tego okonia co roku, w zatoce, w okolicach zatopionego drzewa. To był potwór. Musiał mieć 3,5–4 kg. Niestety, nie interesowały go żadne przynęty. W końcu którejś wiosny woda porwała drzewo i okoń zniknął. Ale ile takich pływa jeszcze w „polskim Loch Ness” – nie wiadomo.
Okonie najlepiej biorą wiosną (początek maja), tuż przed tarłem. Drugim dobrym terminem jest późna jesień, ale o tej porze dużych sztuk należy szukać głębiej (8–10 m), na stokach. Lepszą przynętą jest wtedy niewielki żywiec. Trzeci „okoniowy” termin to oczywiście zima i pierwszy lód.
Nad Zalew Soliński warto przyjechać nie tylko ze względu na okonie. Są tu, jak już wspomniałem, węgorze. Łowi się ich, co prawda, coraz mniej, za to duże. Są ładne leszcze o masie 3–4 kg. Ostatnio modne stały się zasiadki na karpie, bo pływają tu pokaźne sztuki.
Drapieżniki, poza okoniami i węgorzami, reprezentowane są przez szczupaki (mój rekordowy ważył 15 kg), sandacze (mój rekord – 13 kg), sumy i trocie jeziorowe. Są też bolenie i klenie, w wodach zalewu praktycznie nie do złowienia.
Moimi ulubionymi łowiskami są zatoki i okolice wysp w rejonie Polańczyka. Tu można złowić każdą rybę, zarówno z łodzi, jak i z brzegu. W zatokach brzeg jest na tyle płaski, że spokojnie urządzimy stanowisko wędkarskie.

środa, 10 lutego 2010

Woda wielkich szczupaków (Szwecja, wyspy Gardsholmen)

Kolejny rok, kolejna wiosna i znowu wyjazd na szkiery. To już działa „jak z automatu”, bo w zasadzie co roku wyjeżdżamy w maju na szczupaki do Szwecji.
Na długi czas, przed następną wiosną, planujemy swoją wyprawę. Tym razem znowu wybraliśmy okolice Morkviken, a dokładniej wyspy Gardsholmen. Część szkierów, na której łowimy, to duża zatoka, zwana Syrsan. Zatoka jest połączona na stałe z morzem poprzez długi archipelag szkierów, ciągnący się w okolicach wyspy Bjorko oraz sławnego łowiska szczupaków Vastervik. Syrsan to wielki teren i ogromna masa potencjalnych miejsc na szczupaki.
Na okazy
Znajomi zadają mi pytanie, dlaczego kolejny rok z rzędu jedziemy nad tę zatokę? Odpowiedź jest prosta: głównym powodem jest spora populacja dużych szczupaków, które zamieszkują tę zatokę. Kolejnym powodem wyjazdu na Syrsan jest mała presja wędkarska, co dla naszej grupy stanowi jedno z podstawowych kryteriów. Nie lubimy łowić w tłoku i ścigać się na lepsze miejsca z innymi wędkarzami. Ostatnim powodem naszego powrotu na to łowisko jest atrakcyjność i różnorodność miejscówek, w których można łowić szczupaki. Zatoka jest długa i dość szeroka, dzięki czemu każdy może tu znaleźć swoje ulubione łowisko. Znajdziemy tu bardzo płytkie miejsca, duże rozległe trzcinowiska, płytkie i głębokie blaty, ciekawe górki podwodne oraz głębokie spady, a także łowiska w okolicach skalistych brzegów czy wysepek. Na Syrsan obowiązuje zasada catch & release (złów i wypuść). Uważam, że tak prowadzona gospodarka da nam możliwość powracania w to miejsce jeszcze przez wiele lat.
Populacja szczupaka na Syrsan jest spora, ale główną atrakcją są okazowe ryby. Co prawda rekord złowionego tu szczupaka w porównaniu z innymi łowiskami szkierowymi Szwecji wcale nie jest taki imponujący. Jednak w łowisku tym jest naprawdę spora grupa szczupaków okazowych, w przedziałach 90–99 oraz 100–110 centymetrów. Ryby przekraczające długość 110 centymetrów łowione są tam niezbyt często, ale średnia wielkość łowionych drapieżników może zadowolić najbardziej wymagających łowców.
W słońcu
W drugiej połowie maja wybraliśmy się czternastoosobową grupą do Szwecji. Po dotarciu na miejsce okazało się, że w Szwecji jest bardzo ciepło, jak na ten okres. Oczywiście dla łowcy szczupaków to nie jest najlepsza wiadomość. My wolimy chłodniejsze dni, a niebo pokryte chmurami. Tym razem czekało nas coś zupełnie nowego, ponieważ jeszcze nigdy w historii naszych wyjazdów na szkiery nie mieliśmy tak ciepłej i słonecznej pogody. Warunki nie były optymalne, ale musieliśmy dać sobie jakoś radę. Myślę, że udowodniliśmy to, łowiąc ryby przez kolejne dni naszej wyprawy.
Słońce i chwile flauty utrudniały łowienie na płytszych blatach i miejscach z bardzo przejrzystą wodą. Tu najlepsze były godziny poranne, a także chwile, w których chmury nachodziły na słońce. W takich momentach ryby zaczynały lepiej żerować i przestawały być tak bardzo ostrożne.
Na płytkich blatach najlepsze efekty osiągnęliśmy, łowiąc na płytko chodzące jerki i duże wirówki. W chwilach dobrego żerowania szczupaki z impetem uderzały w prowadzone przez nas przynęty i – jak przystało na przynęty przypowierzchniowe – brania drapieżników były bardzo widowiskowe. Niektórzy z nas byli tak zaaferowani fantastycznymi braniami szczupaków przy powierzchni, że prawie w ogóle nie próbowali łowić na głębokiej wodzie. Uparcie obławiali płycizny, co opłaciło się w końcowym rozrachunku.
Sytuacja zmieniała się. Przez pierwsze dwa dni ryby przemieszczały się raczej po płytszych łowiskach, na wodzie 1 do 3 metrów. Po dwóch dniach zeszły na nieco głębszą wodę, a naprawdę duże okazy zeszły na wodę poniżej 4–6 metrów. Tutaj łowiliśmy na skrajach delikatnych spadków dna, gdzie głębokość łagodnie schodziła do 6–8 metrów. Największe ryby czaiły się na granicy 4 i 5 metrów. W tego typu miejscach łowiliśmy głównie na duże przynęty gumowe, duże wahadłówki, a także duże wirówki. Najważniejszy był sposób napłynięcia i ustawienia łodzi, by dryfowała w odpowiednim kierunku. Nie jest to łatwe, szczególnie podczas wietrznej pogody, ale doświadczenie i użycie podczas dryfu np. silnika elektrycznego lub dryfkotwy dawało szansę na dobry wynik. Nieumiejętne napłynięcie lub zły kierunek dryfowania całkowicie eliminowały brania. Ponadto ryby w tych miejscach brały dość delikatnie i trzeba było wytężyć wszystkie swoje zmysły, aby w odpowiedniej chwili zaciąć.
W ławicach śledzi
Duże ryby pływały także w głębokich toniach, ponieważ śledzie zaczynały formować ogromne, tarłowe stada. Za śledziami podążały największe drapieżniki. Stworzyła się okazja do głębokiego, ciężkiego spinningu. Udało nam się zlokalizować kilka miejsc, gdzie szczupaki stały na dużych głębokościach. Łowienie nie było wcale łatwe, ponieważ śledzie przemieszczały się na dużych powierzchniach. Obłowienie takich miejsc było bardzo mozolne i męczące, ale wiara w sukces i odpowiednie nastawienie przyniosły wiele pięknych, dużych szczupaków. Ryby brały głównie w toni, więc trzeba było poprowadzić przynętę na odpowiedniej głębokości. Niestety, spinningowanie w głębokiej toni nie należy do najłatwiejszych, a trolling na szkierach jest całkowicie zakazany. Napływaliśmy od strony ławicy śledzi i spinningowaliśmy mocno obciążonymi, dużymi gumami oraz głęboko schodzącymi woblerami.
Podsumowując, podczas całego wyjazdu złowiliśmy kilkaset szczupaków. Większość z nich mieściła się w granicach 70–80 centymetrów. Udało nam się złowić kilkadziesiąt szczupaków powyżej 90 centymetrów oraz 6 powyżej metra. Myślę, że odnieś­liśmy sukces, ponieważ złowienie tylu dużych drapieżników w warunkach „plażowej” pogody jest trudne. Oczywiście nie muszę wspominać, że wszystkie złowione przez nas ryby wróciły z powrotem do wody.
Największą przyjemność sprawiły mi duże ryby złowione przez moich znajomych w miejscach, które wskazałem im jako dobre łowiska okazowych drapieżników. Praca zespołowa naprawdę daje możliwość osiągnięcia jeszcze lepszych wyników, a dzielenie się swoimi spostrzeżeniami prowadzi do wzrostu doświadczenia każdego z uczestników wyprawy.
Chciałbym podziękować wszystkim uczestnikom wyprawy na Syrsan za wspólnie spędzony czas i dobrą współpracę w poszukiwaniu szczupakowych łowisk. Atmosfera była niesamowita, a to, że łączy nas wszystkich propagowanie metody „złów i wypuść”, jest naprawdę wspaniałą sprawą!

czwartek, 14 stycznia 2010

Nad Soliną

„Zielone wzgórza nad Soliną
Okrywa szarym płaszczem mrok
Nie żegnaj się, choć lato minie,
Spotkamy się tu znów za rok”.

Mamy styczeń, miesiąc, w którym większość z nas zachowuje jedyny kontakt z wędkarstwem poprzez wędkarską prasę i programy w TV, które z niewiadomych względów emitowane są o drugiej w nocy. Styczeń to okres, w którym mamy szansę na ładowanie akumulatorów „łowcy” w czasie targów wędkarskich lub wycieczek po wszystkich sklepach wędkarskich w mieście. Można też, tak było w moim przypadku, wspominać miniony rok przez pryzmat odwiedzonych miejsc, ujętych na licznych, barwnych fotografiach. Przeglądając takie właśnie zdjęcia z minionego roku, na pierwszy ogień poszły Bieszczady.
Jeżeli Bieszczady, to naturalnie „górskie morze” – Jezioro Solińskie. Dlatego też na początku artykułu pozwoliłem sobie zacytować fragment bardzo znanej piosenki, napisanej przez Janusza Kondratowicza (ciekawa zbieżność nazwisk), a śpiewanej przez Wojciecha Gąssowskiego.
Pomimo że za oknem zima rozgościła się na dobre, ja oczyma wyobraźni widzę rzeszę turystów spacerujących po koronie zapory wodnej, widzę także wędkarzy, którzy z góry zerkają na taflę wody, nie dając wiary ilości i wielkości pływających poniżej ryb. Patrzą na największe karpie, jakie w życiu się widziało, na te leszcze, których nasze „nizinne podbieraki” nigdy nie muskały, patrzą na ławice wszelkich gatunków, które na rzuconą skórkę chleba reagują jak piranie w Amazonce na strzęp padliny!
Widziałem już wiele zbiorników wodnych. Widziałem morze, jeziora, stawy, zbiorniki zaporowe w kraju i za granicą. Jednak to, co zobaczyłem w naszych Bieszczadach, przerosło mnie! Wielkość i różnorodność tego akwenu potrafi „zmiażdżyć”.
Jezioro Solińskie spiętrza wody dwóch górskich rzek: Sanu i Solinki z ich dopływami, tworząc dwa rozlewiska. Pierwsze z nich w odnodze Sanu długości 27 km sięga w głąb gór aż do Rajskiego i Chrwe­tu, drugie zaś w odnodze Solinki długości 16 km sięga do Bukowca położonego przy małej obwodnicy bieszczadzkiej. Jeżeli ktoś ma ochotę zaznać smaku norweskich fiordów nieco bliżej, to bieszczadzkie morze umożliwia to w zupełności. Liczne fiordy, otoczone pięknymi wzgórzami (jak w piosence), tworzą linię brzegową długości 150 km!
Samo jezioro leży w Karpatach. Już na początku XX wieku prof. Karol Pomianowski z Politechniki Lwowskiej pisał, że jest to wymarzone miejsce na zaporę wodną. Dziś zapora spina jakby wielką klamrą przeciwległe stoki Płaszy i Jawora, tworząc ogromne, sztuczne górskie jezioro o powierzchni 2110 ha (prawie 22 km kwadratowych). Głębokość średnia akwenu to 6–8 m, jednak maksymalna głębokość dochodzi do 50 m. Woda mieści się w pierwszej klasie czystości. Jest to zbiornik stosunkowo młody. Powstał w 1968 roku.
Moja solińska wędkarska przygoda dotyczyła tylko dwóch części bieszczadzkiego morza. Były to okolice Soliny i Polańczyka. I nawet ten znikomy fragment wędkarskiego raju wystarczył, aby zauroczyć. Czystość wody, przejrzystość, wielość gatunków ryb i ogrom miejscówek to walory, którymi Jezioro Solińskie się szczyci.
Jednak – aby nie było tak całkiem kolorowo – należy wspomnieć o znacznych wahaniach poziomu wody. Miejsca, w których wędkowaliśmy kilka dni wcześniej, mogą być głęboko pod lub wysoko nad wodą. Jest to też jeden z głównych powodów tak nielicznego występowania ptactwa wodnego. Różnice poziomów wody nie sprzyjają gniazdowaniu, a co za tym idzie – lęgowi ptaków.
Pomimo czystej wody, roślinność jest bardzo słabo rozwinięta. Za to zdecydowanie nie można skarżyć się na rybostan. Występuje tu wiele gatunków ryb i mają one doskonałe warunki do optymalnego wzrostu. Bardzo licznie występuje: szczupak, płoć, leszcz, karp, okoń, sandacz, węgorz, kleń, sum, a także pstrągi i troć jeziorowa. Nie należy zapomnieć o brzanie, na walki z którą przybywają wędkarze z wielu zakątków Europy.
Różnorodność technik wędkarskich stosowanych na Solinie jest ogromna. Od ciężkiego gruntu, przez spławik, spinning, do ciężkiego trollingu. Połów z brzegu, z łodzi czy wędkowanie z plaży kąpielowej nie jest wyznacznikiem wyników. Prawdopodobieństwo „trafienia” medalowej sztuki jest zbliżone.
A czego należy się wystrzegać w trakcie zasiadki nad bieszczadzkim morzem? Nie należy stosować chemii. Ani atraktory, ani dipy, ani boostery nie pomogą nam w osiągnięciu sukcesów. Pierwsza klasa czystości wody jakby odgórnie narzuca nam zasady postępowania z tymi specyfikami. Podobnie jest ze sprzętem. Tu nie sprawdzą się plecionki 0,32 czy żyłki 0,40. W tak przejrzystej wodzie są niczym liny do cumowania okrętów. Finezja i umiar są kluczem do sukcesu. Rybostan jest różnorodny, liczny, zdrowy i o wielkim potencjale. Jednak należy umieć się do niego dobrać.
Wędkowałem dwiema metodami. Na początku lekkim zestawem gruntowym, bez koszyczka ani sprężyny zanętowej, a następnie wędkami wyczynowymi. Duże wrażenie zrobił na mnie połów okoni i sandaczy na przynęty zwierzęce, na najprostsze z możliwych zestawy. Był to zestaw z przelotowym obciążeniem o masie 15–20 g, haczykiem 14 i plecionką 0,10. Zestaw wytrzymywał walkę z pięknymi okoniami i średniej wielkości sandaczami. Nie miałem możliwości wędkowania z łodzi, więc obszar połowów był ograniczony.
Dużą przyjemność sprawiło mi wędkowanie na Solinie wędką wyczynową. Moim orężem była 8-metrowa wędka „Mavera” z pełnym zestawem, która doskonale radziła sobie nawet z dużymi leszczami. Największą frajdą było przechytrzenie zestawem wyczynowym kilogramowej brzany – pierwszej w moim życiu. Ze względu na to, że posiłki w moim pensjonacie były wyśmienite, wszystkie ryby (oprócz jednego okonia widocznego na zdjęciu) wróciły do wody. Okoń został przygotowany na grillu w kurnej chacie stanowiącej integralną część pensjonatu.
Planując wyjazd, postanowiłem wybrać bazę noclegową oddaloną od miejsc typu Solina czy Polańczyk. Starałem się wyszukać miejsce z klimatem, regionalnym jedzeniem i profesjonalną obsługą. Udało mi się! Trafiłem z rodziną, bardzo szczęśliwie, do miejscowości Ustjanowa Górna w pobliżu Ustrzyk Dolnych. To zaledwie kilka kilometrów od zalewu. Pierwszy raz w życiu spędziłem urlop w miejscu, które mogę z czystym sumieniem polecić każdemu. Pensjonat, o którym mowa, nosi nazwę „Willa Stasia” i jest prowadzony przez Stanisławę i Edwarda Krzączkowskich. Czynny jest przez cały rok, a atmosfera... sprawdźcie Państwo sami.
Miejscowości w okolicy Ustrzyk Dolnych są świetną bazą do wypraw wędkarskich, wycieczek rowerowych i pieszych czy wyjazdów na Ukrainę. Pomimo że ten zakątek naszego kraju jest tak piękny, to ruch turystyczny jest niewielki. Ceny są bardzo przystępne (60% tych nadmorskich), a wrażenia i wspomnienia, jak w reklamie, bezcenne.