czwartek, 14 stycznia 2010

Nad Soliną

„Zielone wzgórza nad Soliną
Okrywa szarym płaszczem mrok
Nie żegnaj się, choć lato minie,
Spotkamy się tu znów za rok”.

Mamy styczeń, miesiąc, w którym większość z nas zachowuje jedyny kontakt z wędkarstwem poprzez wędkarską prasę i programy w TV, które z niewiadomych względów emitowane są o drugiej w nocy. Styczeń to okres, w którym mamy szansę na ładowanie akumulatorów „łowcy” w czasie targów wędkarskich lub wycieczek po wszystkich sklepach wędkarskich w mieście. Można też, tak było w moim przypadku, wspominać miniony rok przez pryzmat odwiedzonych miejsc, ujętych na licznych, barwnych fotografiach. Przeglądając takie właśnie zdjęcia z minionego roku, na pierwszy ogień poszły Bieszczady.
Jeżeli Bieszczady, to naturalnie „górskie morze” – Jezioro Solińskie. Dlatego też na początku artykułu pozwoliłem sobie zacytować fragment bardzo znanej piosenki, napisanej przez Janusza Kondratowicza (ciekawa zbieżność nazwisk), a śpiewanej przez Wojciecha Gąssowskiego.
Pomimo że za oknem zima rozgościła się na dobre, ja oczyma wyobraźni widzę rzeszę turystów spacerujących po koronie zapory wodnej, widzę także wędkarzy, którzy z góry zerkają na taflę wody, nie dając wiary ilości i wielkości pływających poniżej ryb. Patrzą na największe karpie, jakie w życiu się widziało, na te leszcze, których nasze „nizinne podbieraki” nigdy nie muskały, patrzą na ławice wszelkich gatunków, które na rzuconą skórkę chleba reagują jak piranie w Amazonce na strzęp padliny!
Widziałem już wiele zbiorników wodnych. Widziałem morze, jeziora, stawy, zbiorniki zaporowe w kraju i za granicą. Jednak to, co zobaczyłem w naszych Bieszczadach, przerosło mnie! Wielkość i różnorodność tego akwenu potrafi „zmiażdżyć”.
Jezioro Solińskie spiętrza wody dwóch górskich rzek: Sanu i Solinki z ich dopływami, tworząc dwa rozlewiska. Pierwsze z nich w odnodze Sanu długości 27 km sięga w głąb gór aż do Rajskiego i Chrwe­tu, drugie zaś w odnodze Solinki długości 16 km sięga do Bukowca położonego przy małej obwodnicy bieszczadzkiej. Jeżeli ktoś ma ochotę zaznać smaku norweskich fiordów nieco bliżej, to bieszczadzkie morze umożliwia to w zupełności. Liczne fiordy, otoczone pięknymi wzgórzami (jak w piosence), tworzą linię brzegową długości 150 km!
Samo jezioro leży w Karpatach. Już na początku XX wieku prof. Karol Pomianowski z Politechniki Lwowskiej pisał, że jest to wymarzone miejsce na zaporę wodną. Dziś zapora spina jakby wielką klamrą przeciwległe stoki Płaszy i Jawora, tworząc ogromne, sztuczne górskie jezioro o powierzchni 2110 ha (prawie 22 km kwadratowych). Głębokość średnia akwenu to 6–8 m, jednak maksymalna głębokość dochodzi do 50 m. Woda mieści się w pierwszej klasie czystości. Jest to zbiornik stosunkowo młody. Powstał w 1968 roku.
Moja solińska wędkarska przygoda dotyczyła tylko dwóch części bieszczadzkiego morza. Były to okolice Soliny i Polańczyka. I nawet ten znikomy fragment wędkarskiego raju wystarczył, aby zauroczyć. Czystość wody, przejrzystość, wielość gatunków ryb i ogrom miejscówek to walory, którymi Jezioro Solińskie się szczyci.
Jednak – aby nie było tak całkiem kolorowo – należy wspomnieć o znacznych wahaniach poziomu wody. Miejsca, w których wędkowaliśmy kilka dni wcześniej, mogą być głęboko pod lub wysoko nad wodą. Jest to też jeden z głównych powodów tak nielicznego występowania ptactwa wodnego. Różnice poziomów wody nie sprzyjają gniazdowaniu, a co za tym idzie – lęgowi ptaków.
Pomimo czystej wody, roślinność jest bardzo słabo rozwinięta. Za to zdecydowanie nie można skarżyć się na rybostan. Występuje tu wiele gatunków ryb i mają one doskonałe warunki do optymalnego wzrostu. Bardzo licznie występuje: szczupak, płoć, leszcz, karp, okoń, sandacz, węgorz, kleń, sum, a także pstrągi i troć jeziorowa. Nie należy zapomnieć o brzanie, na walki z którą przybywają wędkarze z wielu zakątków Europy.
Różnorodność technik wędkarskich stosowanych na Solinie jest ogromna. Od ciężkiego gruntu, przez spławik, spinning, do ciężkiego trollingu. Połów z brzegu, z łodzi czy wędkowanie z plaży kąpielowej nie jest wyznacznikiem wyników. Prawdopodobieństwo „trafienia” medalowej sztuki jest zbliżone.
A czego należy się wystrzegać w trakcie zasiadki nad bieszczadzkim morzem? Nie należy stosować chemii. Ani atraktory, ani dipy, ani boostery nie pomogą nam w osiągnięciu sukcesów. Pierwsza klasa czystości wody jakby odgórnie narzuca nam zasady postępowania z tymi specyfikami. Podobnie jest ze sprzętem. Tu nie sprawdzą się plecionki 0,32 czy żyłki 0,40. W tak przejrzystej wodzie są niczym liny do cumowania okrętów. Finezja i umiar są kluczem do sukcesu. Rybostan jest różnorodny, liczny, zdrowy i o wielkim potencjale. Jednak należy umieć się do niego dobrać.
Wędkowałem dwiema metodami. Na początku lekkim zestawem gruntowym, bez koszyczka ani sprężyny zanętowej, a następnie wędkami wyczynowymi. Duże wrażenie zrobił na mnie połów okoni i sandaczy na przynęty zwierzęce, na najprostsze z możliwych zestawy. Był to zestaw z przelotowym obciążeniem o masie 15–20 g, haczykiem 14 i plecionką 0,10. Zestaw wytrzymywał walkę z pięknymi okoniami i średniej wielkości sandaczami. Nie miałem możliwości wędkowania z łodzi, więc obszar połowów był ograniczony.
Dużą przyjemność sprawiło mi wędkowanie na Solinie wędką wyczynową. Moim orężem była 8-metrowa wędka „Mavera” z pełnym zestawem, która doskonale radziła sobie nawet z dużymi leszczami. Największą frajdą było przechytrzenie zestawem wyczynowym kilogramowej brzany – pierwszej w moim życiu. Ze względu na to, że posiłki w moim pensjonacie były wyśmienite, wszystkie ryby (oprócz jednego okonia widocznego na zdjęciu) wróciły do wody. Okoń został przygotowany na grillu w kurnej chacie stanowiącej integralną część pensjonatu.
Planując wyjazd, postanowiłem wybrać bazę noclegową oddaloną od miejsc typu Solina czy Polańczyk. Starałem się wyszukać miejsce z klimatem, regionalnym jedzeniem i profesjonalną obsługą. Udało mi się! Trafiłem z rodziną, bardzo szczęśliwie, do miejscowości Ustjanowa Górna w pobliżu Ustrzyk Dolnych. To zaledwie kilka kilometrów od zalewu. Pierwszy raz w życiu spędziłem urlop w miejscu, które mogę z czystym sumieniem polecić każdemu. Pensjonat, o którym mowa, nosi nazwę „Willa Stasia” i jest prowadzony przez Stanisławę i Edwarda Krzączkowskich. Czynny jest przez cały rok, a atmosfera... sprawdźcie Państwo sami.
Miejscowości w okolicy Ustrzyk Dolnych są świetną bazą do wypraw wędkarskich, wycieczek rowerowych i pieszych czy wyjazdów na Ukrainę. Pomimo że ten zakątek naszego kraju jest tak piękny, to ruch turystyczny jest niewielki. Ceny są bardzo przystępne (60% tych nadmorskich), a wrażenia i wspomnienia, jak w reklamie, bezcenne.