wtorek, 26 października 2010

Korfu - wędkarski raj

Poznałem kawałek świata, w którym dostrzegłem odrobinę prawdziwego raju. Na dodatek wędkarskiego! Bo jak nazwać miejsce, w którym wędkowanie przypomina raczej sprawdzanie wędkarskiego refleksu i zabawę w to, kto pierwszy z atlasem w ręku rozpozna gatunek złowionej ryby? Jak nazwać miejsce, w którym podstawę kuchni stanowią ryby, owoce morza, doskonała oliwa i cudowne w smaku wina? Jeżeli dodamy do tego, że ludzie, których tam poznamy, będą jednymi z bardziej życzliwych ludzi na ziemi, to do określenia "raj" temu miejscu praktycznie niczego nie brakuje.
Miejscem, które chciałbym opisać, jest wyspa na Morzu Jońskim – Korfu. Stolicą wyspy jest miasto Korfu (druga nazwa Kerkyra), w którym znajduje się jedyne lotnisko. Sama wyspa nie jest duża. Obwód to nieco ponad 217 km.
Jednak to, co nas, wędkarzy, interesuje najbardziej, to linia brzegowa. Podobno występuje tu ponad półtora tysiąca zatok i zatoczek oraz tyle samo dziewiczych plaż (w tym wiele dostępnych tylko z morza).
Na Korfu występuje klimat śródziemnomorski z dwiema porami roku: suchą od marca do października oraz deszczową od listopada do lutego. W porze suchej temperatury średnie to ok. 25 stopni, deszcze praktycznie nie padają, ale wilgotność powietrza jest tak przyjazna, że cały dzień wędkowania w korfijskim słońcu nie męczy.
Po kilkugodzinnej rozmowie z pracownikami czegoś w rodzaju "patrolu ochrony przyrody" dowiedziałem się, że wędkowanie nie podlega jakimś specjalnym obostrzeniom, oprócz połowu gatunków chronionych i połowu kuszą na terenie kąpielisk. Nie wolno także przenosić uzbrojonej kuszy oraz nie wolno męczyć złowionych okazów. Poza tym nie ma specjalnych opłat za możliwość wędkowania, nie ma też wyznaczonych pór doby, w których nie można byłoby wędkować.
Łowić możemy praktycznie wszędzie. Z przybrzeżnych skałek, zabudowań portowych, łodzi, statków, a nawet z prywatnych hotelowych plaż. Nikt nie zareaguje inaczej niż uśmiechem i dobrym słowem. Na przykład kiedy wędkowałem w marinie na zachodnim brzegu wyspy, miejscowy rybak, widząc moje próby umieszczenia zestawu pomiędzy łodziami, zaproponował, abym wszedł na pokład jego łodzi i zwiększył zasięg rzutu. Łódź była praktycznie nowa, właściciel pozwolił mi korzystać bezpłatnie z całego jej wyposażenia, łącznie z w.c. i zimnymi napojami! Bardzo dziękuję Ci za to Spirydionie! Tak właśnie na imię miał ów Grek (na marginesie – ok. 60% męskiej części mieszkańców Korfu ma na imię Spirydion od imienia patrona wyspy św. Spirydiona).
Wędkowanie na Korfu można podzielić na trzy rodzaje: wędkowanie z plaży, wędkowanie z zabudowań hydrotechnicznych (mariny, falochrony, pomosty itp.) oraz wędkowanie z łodzi. Osobiścienajwięcej czasu poświęciłem pierwszym dwóm dziedzinom. Z mojego hotelu do plaży, z której mogłem łowić, miałem około 15 m,a byli szczęśliwcy, którzy mogli spokojnie łowić z tarasu swego pokoju. Łowienie z plaży jest podobne do naszego bałtyckiego "surf castingu" z jedną, zasadniczą różnicą – wędek nikt nie stawia tam na podpórkach. Dolnik wędziska cały czas trzyma się w dłoniach i co kilka sekund wykonuje się energiczne "podcięcia", nie wykonując ruchów kołowrotkiem. Zestawy są cały czas napięte, gdyż prądy wody wybierają luz żyłki. Brania są tak zdecydowane, że nie sposób ich przegapić.
Wędziska mają zazwyczaj ok. 4 m długości, z jaskrawymi szczytówkami. Kołowrotki bardzo duże, nawet jak na wędkarstwo morskie. Ważne jest też to, że nie widziałem, aby ktokolwiek stosował plecionki. Nawet w ogromnych morskich "betoniarkach" nawijane są żyłki o średnicy od 0,40 mm do 1 mm. Zawsze w bardzo jaskrawych kolorach. Fakt ten bardzo mnie zaskoczył, ponieważ przejrzystość wody sięga kilkunastu metrów. Jednak rybom to nie przeszkadza.
Zestawy końcowe zbudowane są tak, że kończy je ciężki ołów, zawsze z krętlikiem i agrafką. Przynęty nanizane są zazwyczaj na dwa haki umieszczone na dwóch bocznych trokach. Wielką niespodzianką były dla mnie przynęty. Z plaży łowiono głównie na rybie wnętrzności i pojedyncze odnóża ośmiornic, które nieodpłatnie możemy otrzymać praktycznie w każdej tawernie. Wystarczy zapytać kelnera lub kucharza o "octopus for fish" i otrzymamy porcję przynęty. Jednak znacznie częściej spotkamy specyficznych wędkarzy. Gdy patrzymy na nich z pewnej odległości, mamy wrażenie, że przygotowują sobie orzechową ucztę, rozbijając kamieniem orzechy na deskach z oliwnego drewna. To tylko złudzenie. Wędkarze ci miażdżą wcześniej wyłowione z wody skorupiaki, które możemy znaleźć na każdej ścianie i słupie znajdującym się w wodzie. Skorupiaki te są pozbawiane skorup i nadziewane na haczyk. To najbardziej powszechna przynęta na praktycznie wszystkie gatunki.
Dużo czasu poświęciłem też wędkowaniu z zabudowań portowych. Tu stosowane są zazwyczaj wędki spławikowe, zarówno te wyczynowe, jak i zwykłe odległościówki. Na początku bardzo denerwowało mnie to, że przynęta była widoczna nawet na 6–8 mpod wodą. Nieprzyzwyczajony do takiej przejrzystości, zamiast patrzeć na spławik, polegałem na własnym wzroku, który fałszował obraz brań. Dosyć dużo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do ignorowania ryb pływających tuż pod moimi nogami i reagowaniem na przytopienie spławika.
Wędkując z zabudowań hydrotechnicznych, musimy nęcić. Zanętę stanowi głównie mleko w proszku, pieczywo, piasek i wszelkie resztki ze skorupiaków i innych owoców morza. Te ostatnie są rozcierane z piaskiem, łączone z pieczywem i mlekiem w proszku i w formie płaskich dysków wrzucane w pobliże spławika, z uwzględnieniem prądów wody. Zanęta taka bardzo mocno smuży. Zapach skorupiaków potęguje efekt wabiący.
A wędkowanie z łodzi? Nawet w stolicy wyspy nie znajdziemy ogłoszeń typu "wędkarskie wyprawy na pełne morze". Jednak wystarczy wejść do jednego ze sklepów ze sprzętem wędkarskim i zapytać, czy właściciel nie płynie dziś na ryby, a od razu któryś z klientów z uśmiechem posłuży nam "pomocą". Można też wyjść na nabrzeże portowe i wprawnym okiem poszukać na łodziach mocowań do wędek przy relingach. Wtedy tylko wystarczy zapytać, czy można popłynąć razem na ryby. Nie warto zaczynać od propozycji zapłaty. Wtedy nikt nas nie zabierze. Zapłacimy po powrocie. Dwadzieścia euro to stanowczo zadowalająca kwota. Zadowala i nas, i naszego armatora.
Naszymi głównymi zdobyczami, które następnie możemy skonsumować, będą nieco kosmicznie wyglądające ryby w kolorze "pomarańczowe fluo", których greckiej nazwy nie sposób powtórzyć, a po angielsku brzmi ona podobnie do "scorpio fish". Często możemy też złowić niewielkie ryby wielkości dużych uklei, które są miejscowym przysmakiem. Rybki te noszą nazwę „"gawros". Małe rybki obtoczone w mące, smażone na głębokim tłuszczu, podawane bez zbędnych dodatków z sokiem z dopiero co zerwanej cytryny – palce liza

poniedziałek, 4 października 2010

Jezioro Inulec


W czasie mojej wyprawy  mile mnie zaskoczyło. Jako jedno z nielicznych jezior w tym rejonie Mazur okazało się świetnym łowiskiem szczupaków. Wprawdzie łowione ryby rzadko przekraczały 2,5 kg, ale obfitość brań sprawiła, że tegoroczne otwarcie sezonu zapamiętam jako szczupakowe eldorado.
Jezioro Inulec położone jest kilka kilometrów na zachód od Mikołajek, przy szosie wiodącej do Mrągowa. Nad jego brzegami odnajdziemy miejscowości Zełwągi, Inulec i Śmietki. To akwen średniej wielkości o powierzchni 178 ha i głębokości maksymalnej do 10 m.
Moją uwagę przykuły znajdujące się na jeziorze wyspy, podwodne górki oraz przybrzeżne wypłycenia, licznie występujące przy zachodnim brzegu i w rękawie wschodnim. Z planem batymetrycznym w ręku i echosondą zainstalowaną w łodzi poznałem większość tajemnic zbiornika w ciągu kilku godzin.
Szerokie i językami daleko wkraczające w wodę trzcinowiska, bujne łany rogatka, moczarki, gdzieniegdzie poletka grążeli i babki oraz kolonie rdestnicy stwarzają doskonałe kryjówki dla żyjących w jeziorze drapieżników. Poniżej roślin dno miejscami jest twarde, ale nie wszędzie nadaje się do stosowania zestawu z bocznym trokiem, gdyż do twistera ciągniętego przy dnie często przyczepiają się porosty i fragmenty rogatka.
Zresztą do okoni, osiągających w tym zbiorniku podobno przyzwoite rozmiary, ani ja, ani towarzysze moich wypraw nie mieliśmy szczęścia. Krzysztof, łowiący na boczny trok z malutkim twisterem, jedynie potwierdzał skubnięcia drobnych okoni, a Marek, który uwielbia sprawdzać każde łowisko delikatnym zestawem wzdręgowym, złowił na minipaprochy kilkanaście sztuk mierzących od 10 do 15 cm. Szybko stało się jasne, że tylko szczupaki mogą podreperować nasze morale.
Chłodny początek maja i lodowata woda skłaniały do poszukiwania zębaczy w płytszych partiach jeziora. Nie myliliśmy się, na głębokości od 3 do 8 m nie mieliśmy żadnych brań, choć pokusa na zmierzenie się z „metrówką” była duża. Nie mogłem patrzeć obojętnie na leżące w wielkim pudle sprawdzone w bojach kilkunastocentymetrowej długości pływające woblery, które w pierwszych dniach maja już nieraz przyciągały uwagę dorodnych szczupaków. Ale tym razem przemykały w toni bez wzięcia.
Po krótkim rekonesansie wokół wysepek i gwałtowniejszych uskoków dna skierowaliśmy łódź na podwodne łąki położone przy cyplu obok miejscowości Zełwągi. Słońce co chwilę przebijało się przez szybko pędzące chmury, wiatr lekko marszczył wodę. Zakotwiczyliśmy na trzech metrach, przed nami rozciągały się rzadko rosnące kępami trzciny, pojedyncze rdestnice, kłęby rogatka i moczarki. Łowisko czepliwe, ale obiecujące.
Na brania długo nie czekaliśmy. Po kilku minutach na rippery i kopytka holowaliśmy pierwsze wymiarowe sztuki. Hitem początku sezonu okazał się jednak Salmo Slider, 10-centymetrowy model tonący imitujący płoć. Przynęty posyłaliśmy w sam środek zielska na mocnej plecionce i fluorocarbonowym przyponie o wytrzymałości 10 kg. Można powiedzieć, że stosowaliśmy zestawy dające sobie radę z większością roślinnych zaczepów. Dzięki temu nie płoszyliśmy ryb, nie wpływaliśmy w łowisko, aby odhaczać uwięzione w trzcinach przynęty. Slidery tak spodobały się inuleckim szczupakom, że w ciągu niespełna godziny doholowaliśmy do łodzi dziesięć ryb mierzących od 50 do 65 cm. Większość wróciła z powrotem do wody. Byliśmy w szoku. Po prostu Szwecja...
Rankiem Marek wyprawił się na położony niedaleko od szosy pomost. Padał drobny deszcz. Zanęcił granulatem, którego nazwy nie pozwala mi podać, rozwinął feedera z delikatną szczytówką i posłał do wody uzbrojoną w leszczowy haczyk świeżutką dendrobenę. Rozmawialiśmy wcześniej, że rokowania są słabe, bo zarówno leszcz, jak i płoć szykują się do tarła albo właśnie je odbywają.
I rzeczywiście nic nie brało. Byłem z siebie dumny, że nie dałem się namówić na poranną deszczową zasiadkę. Mimo wszystko Marek poradził sobie z leszczami. Po dwóch godzinach ślęczenia na deszczu złowił kilogramowy okaz. Co ciekawe, ryba nie zassała robaka. Przechytrzył ją na swoją wzdręgówkę, czyli na spinning!
Po południu wyjrzało słońce i znów byliśmy na łodzi. Odwiedziliśmy płycizny leżące w południowych i wschodnich rejonach jeziora, ale nie było oczekiwanej euforii. Brania a jakże były, ale holowane szczupaki rzadko przekraczały 40 cm, mimo że zamoczyliśmy większość zabranych na łódź przynęt. Po drodze spotkaliśmy wędkarzy na łódce – barce, zresztą bardzo wygodnej do spinningowania. Potwierdzili, że pierwszomajowe święto było rewelacyjnym dniem na szczupaka. W sumie wyholowali kilkanaście sztuk, łowili je głównie na jasne gumy. Ryby nie odbiegały wielkością od łowionych przez nas trofeów.
Postanowiliśmy jeszcze raz sprawdzić nasze wyborne łowisko. Rano kręciło się tam kilka łodzi, więc je ominęliśmy. Gdy tylko w ruch poszły Slidery, wszystko zaczęło się od nowa. Przyciągaliśmy do łodzi szczupaka za szczupakiem, większość mierzyła około 55 cm. Dosyć. Wystarczy. I tak wszystkie wypuszczamy. Niech rosną i cieszą oko innych wędkarzy.


INFORMACJE
Gospodarzem jeziora jest Gospodarstwo Rybackie „Mikołajki” Sp. z o.o. z siedzibą w Mikołajkach przy ul. Mrągowskiej 14, tel. (87) 421-63-32. Wędkowanie jest dozwolone w porze dziennej, tj. od wschodu do zachodu słońca. Letni sezon wędkarski trwa: z brzegu od 1 kwietnia do 30 listopada, z łodzi od 1 czerwca do 31 października (w maju za dodatkową opłatą).
Dzienne limity połowu: sieja, węgorz, sandacz, szczupak, sum, karp
– 5 sztuk łącznie. Zabrania się połowu ryb metodą trollingową i kuszą.
Ceny zezwoleń: cały sezon z brzegu – 190 zł; 30 dni – 120 zł;
14 dni – 95 zł; 7 dni – 80 zł; 3 dni – 45 zł; 1 dzień – 18 zł. Wędkowanie z łodzi (w tym spinning): cały sezon – 300 zł; 30 dni – 150 zł; 14 dni – 120 zł; 7 dni – 90 zł; 3 dni – 60 zł; 1 dzień – 21 zł.


Uwaga! Zezwolenia ważne są na 12 jezior Gospodarstwa: Orle, Ołów, Ławki, Tałty-Ryński, Tałtowisko, Inulec, Jorzec, Głębokie, Płociczno, Zełwążek, Bełdany i Mikołajskie. Nie ma cennika na jedno jezioro.