środa, 26 stycznia 2011

Tam, gdzie ryby zimują

Coraz więcej wędkarzy zaczyna obecnie sezon pierwszego stycznia, a kończy 31 grudnia. Nawet podczas srogich zim nad brzegami rzek, kanałów czy jezior (w tym przypadku najczęściej na lodzie) widać charakterystyczne sylwetki naszych kolegów po kiju. Aby jednak zimowe wyprawy kończyły się sukcesem, warto szukać ryb tam, gdzie one są – a wcale nie jest to proste. W zimnej porze roku zmienia się bowiem ich fizjologia, a co za tym idzie – tak istotne elementy zachowania, jak: zajmowane stanowiska, pokarm czy intensywność żerowania. Warto to mieć na uwadze, zanim zarzucimy wędkę w pewnej wydawałoby się „miejscówce”.
Zacznijmy od ryb...a ściślej biorąc, od pewnych aspektów ich biologii, które koniecznie należy wziąć pod uwagę przy ustalaniu taktyki na zimowe wędkowanie. Na każdy żywy organizm działa bardzo wiele różnych czynników zewnętrznych, które mają wpływ na jego funkcjonowanie. Mogą się one wzajemnie znosić bądź też kumulować. Rozpatrywanie ich wszystkich jest najczęściej niemożliwe – i na szczęście nie ma takiej potrzeby. Wystarczy, jeśli będziemy analizować trzy parametry środowiska o podstawowym znaczeniu – temperaturę, natlenienie i dostępność pokarmu.
Jak zapewne wszyscy wiedzą, ryby należą do kręgowców zmiennocieplnych (kiedyś określano je mianem zimnokrwistych, ta nazwa ma obecnie znaczenie jedynie historyczne), których temperatura ciała zmienia się zależnie od temperatury otoczenia. Często można się też zetknąć z terminem „zwierzęta ektotermiczne”. Oznacza to, że ciepło potrzebne do przemian metabolicznych (takich jak trawienie, zapewnianie energii mięśniom itp.) dostarczane jest z zewnątrz (istnieją tu wyjątki, np. tuńczyki wytwarzają część ciepła dzięki pracy mięśni). W dużym uproszczeniu możemy założyć, że im chłodniejsza będzie woda, tym mniej ciepła będzie miał do dyspozycji rybi organizm. W tym miejscu musimy poruszyć jeszcze jeden ważny temat – temperatury optymalnej dla danego gatunku. Większość ryb interesujących polskich wędkarzy jest raczej ciepłolubna (karp, lin, karaś), a przynajmniej preferuje temperatury rzędu 15–18 stopni Celsjusza (szczupak, płoć). Oznacza to, że tempo przemian metabolicznych będzie największe właśnie w tym przedziale termicznym – jeśli woda się ochłodzi lub przegrzeje – zacznie spadać. Ryby zareagują osłabieniem, a nawet zaprzestaniem żerowania. W skrajnych przypadkach może nastąpić ich śnięcie. Istnieją jednak gatunki zimnolubne (np. miętus), które najlepiej czują się w wodach chłodnych. Te będą zimą żerowały bardzo intensywnie, jednak dla jasności obrazu pozostawimy je na uboczu naszych rozważań.
Drugim bardzo ważnym czynnikiem środowiskowym, decydującym o kondycji ryb, jest natlenienie wody. Poszczególne gatunki mają różne wymagania tlenowe – od bardzo wysokich (łososiowate) do niskich (karaś). Jednak niezależnie od wymagań tlenowych – jeśli stężenie tlenu w wodzie spada poniżej optimum, a następnie wartości tolerowanych – następuje najpierw spowolnienie procesów metabolicznych (energia jest zużywana na wzmożoną pracę skrzeli), a następnie śmierć. Nic dziwnego, że w przypadku niedoborów tlenu ryby poszukują miejsc, gdzie jest go więcej. Warto dodać, że natlenienie i temperatura są ze sobą ściśle związane, gdyż tlen rozpuszcza się lepiej w wodzie chłodnej. Czyli – im zimniejszy akwen, tym więcej będzie w nim tlenu (o ile jego dopływ nie zostanie odcięty, np. wskutek powstania tafli lodowej).
No i wreszcie pokarm – zimą wzrasta znaczenie wysokokalorycznych tłuszczów i białek, dlatego nawet gatunki wszystkożerne przechodzą w tym czasie na pokarm zwierzęcy (nie jest to żelazna reguła; jeśli zdecydowanie łatwiej dostępny będzie pokarm roślinny, rybom „nie opłaci się” poszukiwać zwierzęcego). Pamiętajmy przy tym, że wraz ze spadkiem tempa metabolizmu ryby żerują coraz mniej intensywnie i szybko się nasycają – stąd tak trudno trafić na naprawdę intensywne brania.
Reasumując – w chłodnej porze roku ryby przebywać będą tam, gdzie nie będą musiały zużywać energii (spowolniony metabolizm!), będą mogły bez przeszkód przeprowadzać wymianę gazową oraz mieć pod dostatkiem pokarmu zwierzęcego. To rzecz jasna uproszczenie, ale dla wędkarskich celów powinno wystarczyć. Uzbrojeni w wiedzę teoretyczną ruszamy na ryby... no właśnie, w jakie konkretnie miejsca?! Może uda nam się znaleźć...
jeziora, na których nie ma lodu?Załóżmy, że zima jest lekka i przynajmniej na części zbiorników nie wytworzyła się powłoka lodowa. Namierzyliśmy taki akwen, wiemy, że jest rybny. Jakie wybrać stanowisko?
Musimy najpierw rozważyć kwestię głębokości jeziora. Jeśli ma ono przynajmniej 4–5 metrów (mówimy o głębokości średniej), jesienią nastąpiło wymieszanie wody i w całym słupie miała ona wyrównaną temperaturę. W trakcie coraz chłodniejszych dni (i nocy z przymrozkami) strefa powierzchniowa ochłodziła się, a przy dnie panuje stała temperatura ok. +4 stopni Celsjusza. Nigdzie nie brakuje tlenu, zaś pokarm zwierzęcy (bezkręgowce) najłatwiej znaleźć wśród gnijących roślin w strefie litoralu – jednak właśnie tam woda szybko się ochładza.
Jak ryby rozwiązują ten dylemat? Mniejsze osobniki (płocie, krąpie, drobne leszcze i okonie) pozostają w pobliżu podwodnych łąk, często przy szuwarach. W pewnych porach dnia możemy się tam spodziewać większych okoni (przede wszystkim o świcie!) oraz szczupaków. Duże płocie, leszcze i „pasiaki” zarezerwowały już sobie miejsca na większych głębokościach, przy dnie. Ich skuteczne łowienie możliwe jest po namierzeniu lekko mulistych blatów, co najmniej na 6–7 metrach. Po co ten muł? Właśnie w nim kryją się larwy ochotkowatych i rureczniki, można też znaleźć całe kolonie racicznic. W końcu nawet zimą warto od czasu do czasu coś przekąsić...
W bardzo płytkich jeziorach nie występuje (nawet pod lodem) stagnacja zimowa, to znaczy woda oziębia się równo w całym słupie. Póki nie ma lodu, akwen nie jest zagrożony przyduchą. Ryby żerują tam, gdzie mają najwięcej pokarmu, czyli w litoralu. Robią to jednak rzadziej i z mniejszą intensywnością – a więc nie opłaca się nęcić dużymi porcjami, warto stosować małe przynęty zwierzęce itd.
Co się zmieni, jeśli...
na jeziorze pojawi się lód?
Z początku nic. Wszystko, co napisałem w poprzednich akapitach, będzie aktualne przez pierwsze tygodnie zalegania pokrywy lodowej. Problemy zaczną się później i dotkną najpierw płytkich zbiorników. Większość z Państwa domyśla się, co mam na myśli – oczywiście deficyt tlenowy. Im dłużej woda pozostaje odcięta od atmosfery, tym mniej życiodajnego pierwiastka się w niej znajduje. Z czasem może nastąpić nieuniknione – przyducha i śnięcie ryb. Dlatego tak ważne jest, by – zwłaszcza na akwenach płytkich – drążyć jak najwięcej otworów w lodzie, szczególnie przy odwilży, kiedy dłuższy czas pozostaną one niezamarznięte. To naprawdę może uratować życie biologiczne w zbiorniku!
Jeśli akwen jest głębszy i wykształciła się w nim stagnacja zimowa, braki tlenowe dotkną najpierw strefy przydennej. Ryby zmuszone będą ją opuścić (choć mogą okresowo żerować nawet w warunkach beztlenowych) i przenieść się wyżej, w skrajnych przypadkach nawet pod sam lód. Przy tak intensywnej przydusze brania są już bardzo słabe, gdyż ryby pobierają pokarm wyjątkowo rzadko. Istnieją jednak pewne szczególne stanowiska, gdzie możemy liczyć na wędkarski sukces. Mam tu na myśli oparzeliska oraz ujścia rzek.
Na oparzeliska trzeba bardzo uważać, zwłaszcza jeśli nie są widoczne jako strefa odmarzniętej wody. Lód jest tam zdecydowanie cieńszy i łatwo o przymusową kąpiel, jeśli nie o coś gorszego. Jednak jeśli oparzelisko widać z daleka (jest całkowicie odmarznięte), można się pokusić o wędkowanie w jego pobliżu, po starannym sprawdzeniu grubości lodu. To naturalne miejsce gromadzenia się różnych gatunków, które korzystają z obfitości tlenu. Podobnie ma się sprawa z ujściami rzek do jezior (lub wypływami z nich). Im bliżej takiego miejsca, tym więcej ryb – i to dobrze żerujących. Klasycznym przykładem może tu być ujście Wkry Małej do Dąbrowy Małej oraz wypływ Welu z tego samego jeziora. Podlodowcy gromadzą się jedynie w pobliżu tych miejsc – i wiedzą co robią... Jeśli akwen jest przepływowy, to wyczuwalny nurt rzeki także stanowi życiodajne źródło tlenu. Warto jednak pamiętać o bezpieczeństwie – na szlaku przepływającej przez jezioro rzeki lód jest najsłabszy! To samo dotyczy oczywiście jezior zaporowych, gdzie dawne koryto jest w środku zimy najpewniejszym łowiskiem.
W marcu, kiedy lód zaczyna odpuszczać, ryby przenoszą się w pobliże brzegów, gdzie najszybciej dochodzi do natlenienia wody. Zaczynają zajmować stanowiska w pobliżu przyszłych tarlisk i intensywnie żerować. Znakomitymi łowiskami są wtedy odmarznięte fragmenty litoralu i – tak jak w środku zimy – ujścia rzek. Płocie, leszcze i krąpie wciąż pobierają przede wszystkim pokarm zwierzęcy. Zaskakująco szybko – biorąc pod uwagę ich ciepłolubność – ożywiają się liny i karasie, które w wielu rejonach Polski są regularnie łowione już w połowie marca.
Jeziora są łowiskami stosunkowo najłatwiejszymi do zimowego „rozpracowania”. O wiele trudniejsze jest znalezienie dobrych łowisk na...


rzekach małych i średnich.Od razu zaznaczę – nie mam tu na myśli potoków górskich (ich termika i natlenienie są w miarę stałe, zimą zmienia się niewiele, choć ryby unikają bardzo silnych prądów) ani też przymorskich rzek trociowych. O stanowiskach różnych form pstrągów napisano już wiele artykułów, a łowcy ryb łososiowatych są z reguły wybitnymi praktykami. Chciałbym się natomiast zająć typowymi rzekami nizinnymi, które badam od ponad dekady, a jeszcze dłużej odwiedzam z wędką w ręku.
Małe i średnie cieki są zimą łowiskami niezwykle chimerycznymi. W części z nich – zwłaszcza w odcinkach przyujściowych – w ogóle nie ma ryb, gdyż spłynęły do większych rzek. Typowym przykładem może tu być Wkra – poniżej Jońca trudno zimą złowić nawet jelca, gdyż po prostu pływa w Narwi (albo jeszcze gdzie indziej, ale o tym za chwilę). Generalnie ryby rzeczne (głównie z mniejszych cieków) wolą spędzać zimę w wodzie stojącej i jeśli mają do dyspozycji zbiornik zaporowy (nawet najmniejszy) lub starorzecze trwale połączone z nurtem (a także np. port) – wpływają właśnie tam. W starorzeczach spotykamy – już od listopada – tak wydawałoby się „rzeczne” gatunki, jak wspomniany już jelec, kleń, jaź i boleń. Przybywa płoci, leszczy, krąpi i okoni. Jednak starorzecza stanowią wędkarskie eldorado tylko na początku i końcu zimy. Szybko dochodzi tam bowiem do powstania deficytu tlenowego (są to zwykle akweny niezbyt głębokie) i ryby zaczynają żerować bardzo chimerycznie – tak jak w jeziorach. Najlepszymi stanowiskami na starorzeczach stają się wtedy okolice ich połączeń z rzeką macierzystą.
Na niektórych odcinkach mniejszych cieków ryby nie mają jednak dokąd migrować i pozostają w strefie koryta. Co więcej, skupiają się na krótkich odcinkach, co może zaowocować wspaniałą serią brań. Na rzekach takich jak środkowa Wkra lub Rządza (szerokość koryta ok. 10 metrów) czy nawet Jeziorka (koryto o szerokości ok. 5 metrów) płocie i okonie (gatunki dominujące w rybostanie) skupiają się w dwóch typach mikrosiedlisk: wstecznych prądach lub zastoiskach za przeszkodami typu zwalone drzewo itp. (rys. 1) oraz w głębokich rynnach na zakolach (na tzw. łuku wypukłym – rys. 2). Można też skutecznie połowić na wszystkich odcinkach głębszych i wolno płynących, najlepiej nad lekko mulistym dnem. Podstawowym pokarmem ryb karpiowatych w niewielkich i średnich rzekach są zimą larwy owadów (głównie ochotkowatych i chruścików bezdomkowych), rureczniki oraz (rzadziej) drobne małże.
Jednak aby naprawdę połowić, musimy się zmierzyć z potężniejszą przeciwniczką, jaką jest surowa, wtopiona
w śnieżny krajobraz....
duża rzeka nizinna.
Pragnę od razu wyjaśnić, że moje rady dotyczyć będą wyłącznie połowu metodami „normalnymi”, tzn. z brzegu (ew. z łodzi). W żadnym wypadku nie wchodzimy na rzeczny lód, choćby trwały syberyjskie mrozy! Na rzece nigdy nie wykształca się stabilna, bezpieczna tafla – łatwo wpaść w jakąś rozpadlinę, z której nie będzie już wyjścia... Nie polecam nawet łowienia z nawisów lodowych (przekleństwo rzek trociowych) – żadna ryba nie jest warta życia.
A więc zaczynamy – jaka jest najpewniejsza zimowa „miejscówka” na dużej rzece? Nie będzie niespodzianki – głęboka klatka pomiędzy ostrogami, z wodą praktycznie stojącą lub słabym, „kręcącym” nurtem. Takie miejsca są naturalnymi zimowiskami wielu gatunków ryb i można tam przechytrzyć zarówno niewielkie płocie, jak i okazałe leszcze. Chciałbym jednak po raz kolejny przypomnieć o wędkarskiej etyce – łowimy ryby żerujące, a nie zahaczamy je za co popadnie pod pretekstem spinningowego polowania na jazie i klenie! To samo dotyczy łowienia z lodu i stosowania błystki podlodowej (klatka to jedyne rzeczne stanowisko, na którym można łowić z lodu, byle nie zbliżać się zbyt blisko nurtu).
Spokojna woda pomiędzy ostrogami jest rodzajem „miejscówki” typowym dla rzek uregulowanych. Czy miłośnicy odcinków zbliżonych do natury skazani są na ślepą zgadywankę? Nic podobnego – na takich fragmentach też można wskazać siedliska preferowane przez różne gatunki ryb, nawet te prądolubne. Będą to przede wszystkim głębokie, łagodne rynny na zakolach (tak jak przy mniejszych ciekach, tylko z łagodniejszym meandrem). Można tam łowić zarówno na przepływankę, jak i przystawkę oraz pickera, a naszą zdobyczą będą praktycznie wszystkie ryby karpiowate. Podobnie jak na mniejszych rzekach, należy zwrócić szczególną uwagę na struktury w rodzaju zwalonych drzew, stert gałęzi itp. To z kolei „bankówki” okoniowe, a i białe ryby nie gardzą takimi stanowiskami, zwłaszcza gdy woda wyżłobi dość głęboką jamę w sąsiedztwie przeszkody.
Rewelacyjnymi łowiskami mogą okazać się ujścia mniejszych rzek, a nawet niewielkich kanałów. Bywa, że powstaje w tym miejscu głębokie zastoisko (coś na kształt ministarorzecza), do którego mamy swobodny dostęp nie tylko z brzegu, ale i pobliskiej płycizny. To miejsca ukochane przez okonie, a także płocie, krąpie i sapy.
Ostatnim godnym uwagi typem wielkorzecznej „miejscówki” jest kamienista opaska. Większość autorów, doceniając rybność takich miejsc, koncentruje się na miesiącach wiosenno-letnich. Niesłusznie, gdyż – o ile woda przy opasce płynie dość wolno, a głębokość jest znaczna (co najmniej 2–3 metry), nawet w styczniu i lutym można tam z powodzeniem łowić klenie i jazie (te, które nie spłynęły do starorzeczy – z reguły większe okazy).
Należy uczciwie wspomnieć, że w rzekach – znacznie bardziej niż w jeziorach – widoczna jest chimeryczność zimowego żerowania ryb. Tam, gdzie jednego dnia mieliśmy branie za braniem, nazajutrz nie doczekamy się żadnego – i tak może być przez następny tydzień. Cóż, takie są reguły naszego hobby – to ryby dyktują warunki!
Na zakończenie przeglądu zimowych łowisk należy wspomnieć o dwóch typach akwenów, w których nasze szanse na sukces będą naprawdę duże. Pierwszy z nich to...
ciepły kanał lub zbiornik z podgrzaną wodą,
w których łowi się niemal dokładnie tak samo, jak w porach ciepłych. Różnica polega na tym, że marznie wędkarz na brzegu, zaś ryba ma warunki takie jak wiosną czy latem. Ponieważ intensywność jej żerowania zależy od tempa metabolizmu, a ten od temperatury otoczenia, możemy spokojnie liczyć na brania nawet karpi, amurów czy karasi. Nic dziwnego, że wspomniane łowiska cieszą się sporą renomą i są zwykle oblegane. Tutaj można nęcić bez obawy przekarmienia ryb dwoma kulkami i łowić na duże przynęty (choć często lepiej na małe...). Słowem – odrobina lata zimą.
Pozostają jeszcze – niezwykle rzadko zamarzające...
łowiska morskie.Nie chodzi mi tu bynajmniej o otwarty Bałtyk, gdzie z powodzeniem łowi się zimą rekordowe okazy dorszy, ale o nabrzeża, mola i porty. Można tam się „wstrzelić” w doskonale żerujące okonie, płocie czy leszcze (dotyczy to także kanałów przymorskich). Trudno nam jednak będzie odnieść sukces bez konsultacji z miejscowymi specami, którzy wskażą „jedynie słuszne” miejsca oraz przynęty – na wspomnianych akwenach ma to o wiele większe znaczenie niż na zbiornikach słodkowodnych.
Jak widać, zima jest porą wielu wędkarskich możliwości, ale pod jednym warunkiem – trzeba wiedzieć, jak zachowują się ryby w łowisku, które wybraliśmy. Pomoże nam to w skutecznym polowaniu na wybrane gatunki, znacznie zwiększając szanse na sukces. Bo to, czy go odniesiemy, uzależnione jest przede wszystkim od ryb... oraz odrobiny szczęścia. I bardzo dobrze – w końcu o to chodzi w naszym, najpiękniejszym na świecie, hobby...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz